Kółka to bez wątpienia „być albo nie być” dla rolkarza. I wcale nie chodzi tu o oczywistą sprawę, jaką jest fakt, że bez kół nie pojedziemy. Nie wystarczy po prostu mieć „jakieś” kółka – powinny one spełniać nasze oczekiwania jakościowe, tak aby jazda na nich dawała nam frajdę. W tym tekście postaram się odpowiedzieć, co to w zasadzie oznacza.

Można przyjąć, że skoro w przypadku kółek do rolek cena rośnie wraz z jakością, to optymalnym rozwiązaniem jest zakup najdroższych z możliwych. I kończymy dyskusję, czyż nie? Jeżeli ktoś jest „pro”, lub podchodzi do jazdy wyjątkowo ambitnie i ma aspiracje stać się „pro” – startuje regularnie w zawodach, w obojętnie jakiej dyscyplinie, jeździe praktycznie codziennie i na naprawdę wysokim poziomie, to ciężko sobie wyobrazić sytuację, w której zakup drogich kół nie byłby dla takiej osoby uzasadniony.

Jest jedno „ale” – takie gwiazdy najczęściej albo nie muszą się martwić o koła (bo dostają je od sponsorów), albo jeżdżą w klubach czy innych organizacjach, dla których firmy przygotowują specjalne zniżki, więc i tak są w uprzywilejowanej pozycji. Nawet jeżeli ktoś taki jest „wolnym rodnikiem” to może liczyć, że wpadnie mu jakiś ekstra rabat czy nawet darmowe fanty za doraźną akcję promocyjną w social media.

Cała reszta śmiertelników musi wysupłać kasę na kółka z własnej kieszeni i co najwyżej polować na okazje – a jak nie, to albo płacić pełną cenę, albo kupić tańsze koła. A nie czarujmy się – czasami cena tych topowych modeli kółek może mocno przytłoczyć.

Jeżeli jesteście z tych, którzy muszą poważnie się zastanowić, czy spory wydatek jest uzasadniony, warto przyjrzeć się tematowi bliżej, bo nie wszystko jest takie, jakim się z pozoru wydaje. A to dlatego, że istnieje coś, co po angielsku nazywamy ładnie…

…the law of diminishing returns.

Tłumaczy się to na „prawo zmniejszających się korzyści/zmniejszającego się zysku”. Ta zasada sprawdza się w niemal każdej dziedzinie przemysłu, od produkcji zapałek, aż po produkcję odrzutowców.

A działa to tak: istnieje pewna granica, po osiągnięciu której produkt jest wystarczająco dobry dla większości przypadków zastosowań oraz ma optymalny stosunek jakości do ceny. Dalsza pogoń za zwiększeniem jakości wiąże się ze znacznym wzrostem kosztów, które nie przekładają się już na kolosalną różnicę na polu właściwości. Mówić prościej (?) – po przekroczeniu pewnej bariery, zależność między wzrostem ceny i wzrostem jakości nie jest już liniowa, bo aby podnieść poprzeczkę trzeba użyć znacznie droższych materiałów i/lub procesów produkcyjnych. Tym samym, zysk na jakości jest okupiony niewspółmiernie rosnącymi kosztami.

Podam przykład. W teorii można zrobić szyny z tytanu, bo czemu nie? W praktyce jednak, aluminium jest wystarczająco sztywne i lekkie, aby nie trzeba było się pchać w materiał, który jest aż dziesięciokrotnie od niego droższy.

W przypadku kół różnica w cenie tych z najwyższej półki, do tych ze średniej nie jest naturalnie aż tak kolosalna. Nadal jednak działa to w ten sam sposób i sięganie po np. Undercover, które są w chwili obecnej jednymi z najdroższych kół, niekoniecznie musi być uzasadnione we wszystkich przypadkach. Mówiąc wprost – dwa razy droższe koło nie musi być również dwa razy lepsze pod kątem parametrów takich jak chociażby wytrzymałość.

Z całą pewnością będzie różnica na plus, jednak niekoniecznie powalająca z nóg. I właśnie najbardziej to widać, jeżeli porównamy średnią półkę z tą najwyższą.

Mierz siły na zamiary.

I teraz porozmawiamy właśnie o tychże przypadkach. Nie czarujmy się, większość z nas nie jest „pro”. Na drogich kołach jeździ się naprawdę dobrze i starczą na długo, jednak warto zadać sobie pytanie: czy naprawdę są one nam konieczne?

Możecie mieć na to inne spojrzenie, jednak dla mnie oprócz jakości uretanu i żywotności koła liczy się też jego średnica. Jeździłem na kołach Undercover, Matter, Hyper, Gyro, Rollerblade a nawet takiej egzotyce jak Roll Line SKIL (co się stało z tą marką, ktoś wie?) – przeróżnych modelach i rozmiarach.

I powiem tak – o ile na tych najlepszych naprawdę jeździ się super, to jednak zawsze przychodzi moment, w którym wiem, że koło może jeszcze posłużyć długo …ale ta perspektywa mnie wcale nie cieszy. Jest ono jest już wtedy na tyle małe, że jazda na nim jest dużo mniejszą frajdą.

Podam przykład: mam do wyboru koło rozmiaru 80 mm, takie jak Undercover Team. Koszt to (na dzień dzisiejszy) 200 – 250 PLN za paczkę czterech. Czyli nawet 5 stów za komplet. Mają świetne parametry i wyrwany w środku nocy z głębokiego snu pytaniem „jakie były najlepsze koła, na jakich jeździłeś?” odpowiem: Undercover. Dzięki mieszance Ultra High Rebound są szybkie, cechują się długą żywotnością, i wprost uwielbiam ich przyczepność.

JEDNAKŻE

Dwa razy tańsze Powerslide Spinner, na których jeżdżę częściej, też są dla mnie ok. Uretan SHR (super high rebound) jest inny w odczuciu, jednak jak na moje potrzeby – całkiem w porządku. Można na nich jechać szybko, bo toczenie jest ciągle dobre, odbicie także przyzwoite. Żywotność? Też moim zdaniem ok. Najbardziej czuć mniejszą przyczepność, ale to kwestia przestawienia się i po chwili jazdy wszystko gra.

Do czego zmierzam? Gdy zjadę koła 80 mm do rozmiaru około 72-74 mm, jeździ mi się już na nich wyraźnie gorzej, niezależnie od tego, czy są to Spinner, czy Undercover Team. Nie jestem też (i nie oszukujmy się, nigdy nie będę) rolkarzem, któremu jest absolutnie niezbędna najwyższa jakość prezentowana przez UC. Powiem więcej – nie widzę, aby jazda na Spinner negatywnie wpływała na umiejętności rolkarzy jeżdżących o wiele lepiej, niż ja.

Co z tego, że mogę je w zasadzie zajechać do core bez obawy o to, że uretan popęka, skoro zwyczajnie nie chcę tego robić? Jeżdżę w trasy po mieście, lubię zasuwać ulicami nocą (do tego stopnia, że nie pamiętam, kiedy ostatnio jeździłem na rolkach w dzień), a w Krakowie mamy i sporo starego bruku, kiepskiej jakości asfaltu, kostki Bauma, a nowohuckie chodniki skłaniają niekiedy do wybitnej inwencji w wymyślaniu obelg pod adresem urzędników. Tutaj średnica kół ma duże znaczenie.

Z mojego doświadczenia wynika, że Spinner zużywają się szybciej, ale nie dwa razy szybciej, niż Undercover – ma tutaj właśnie zastosowanie prawo zmniejszającego się zysku. Dlatego, jeżeli mam za mniej więcej tę samą kasę wybrać jeden komplet Undercover, lub dwa komplety Spinner, to wybieram to drugie. Dzięki temu zwyczajnie dłużej pojeżdżę na pełnym rozmiarze, a parametry kół może nie są wybitne, ale są już wystarczająco dobre i adekwatne do tego, jak ich używam.

Średnia półka kółek ma naprawdę wiele do zaoferowania. Jeżeli chodzi o jazdę miejską, mamy tutaj spory wybór profili, rozmiarów i twardości. Koła takie jak wspomniane Powerslide Spinner, ale i FR Sreet Invaders, Rollerblade Supreme czy Hyper Concrete to dobry stosunek ceny do jakości i produkty, które nie powinny nikogo rozczarować, jeżeli nie będziemy oczekiwać od nich cudów.

Nie wyczerpuje to jednak tematu. Istnieje bowiem także i druga strona medalu, której nie mogę zignorować.

Warunki i aspiracje.

Istnieją przypadki szczególne, w których w miarę możliwości najlepiej celować w najwyższej klasy koła, na jakie nas stać.

Pierwszym z nich jest jazda agresywna. Tego nie muszę specjalnie tłumaczyć jej fanom, ale napiszę kilka słów wyjaśnienia dla całej reszty.

W większości szyn stosuje się małej średnicy koła, które nie wystają bardzo poza jej obrys, dlatego warto zainwestować w takie, które zużywają się możliwie jak najwolniej. Zwłaszcza jeżeli jeździ się na szynie w ustawieniu antirocker, które „zjada” koła dużo szybciej. Ważne jest to szczególnie na streecie, gdzie chropowate nawierzchnie działają na kółka bardziej destruktywnie, niż gładki beton lub drewno spotykane w skateparkach. Rolkarze uprawiający ten sport, zwłaszcza jeżdżący w skateparkach właśnie, coraz częściej sięgają także po koła z metalowymi core – poprawiają one toczenie i pozwalają na szybszą jazdę mimo ciągle małej średnicy. Cechują się wysoką ceną, ale dają lepsze wrażenia z jazdy i pomagają w nabraniu pędu do naprawdę „dużych” trików.

Drugim przypadkiem, gdzie nie ma sensu tonować swoich wymagań, jest jazda downhill. Po prostu – koła wykonane z wysokiej klasy uretanu dadzą nam lepszą przyczepność przy wchodzeniu w zakręty na prędkości oraz bardziej kontrolowany slide. Sami zobaczcie na filmie poniżej, jak rolkarz pochyla się przy wchodzeniu w zakręty.

To niszowa dyscyplina, jednak biorąc pod uwagę, że mamy tu do czynienia z najprawdopodobniej najbardziej ryzykowną odmianą jazdy na rolkach, inwestowanie w porządny sprzęt jest zwyczajnie podstawą bezpieczeństwa.

No i naturalnie, jazda szybka – tutaj nie ma przebacz. Jeżeli macie zamiar wykręcać jak najlepsze czasy w maratonach, to nawet jeżeli uprawiacie ten sport amatorsko, warto zainwestować w dobre koła, ponieważ pomogą Wam one w poprawianiu wyników. Z kolei w jeździe fitness, jeżeli jeździmy dla poprawy kondycji, a nie żyłowania wyników, nie musimy od razu pakować się w koła speedowe. W Bladeville jednym z best-sellerów są koła Powerslide Infinity na które nie zdarzają się w zasadzie reklamacje, o sensownej żywotności i odbiciu. Ot, dobrze wykonane średniaki.

Co do slalomu – mam mieszane odczucia. Z jednej strony, wiadomo że drogie kółka nie zaszkodzą. Ale z drugiej, większość rolkarzy sponsorowanych w ten czy inny sposób przez FR Skates jeździ na Street Invaders, kołach ze średniej półki. Raczej „z musu” niż chęci, bo FR nie mają w swojej ofercie kół high-end. Choć starali się zrobić kolaborację z MPC – jednak jak się zdaje, nie pożyła ona długo. A przecież pośród tych rolkarzy są jedni z najlepszych zawodników freestyle slalom na świecie.

Co więcej, Tomek Wieczorek z polskiego teamu Powerslide z kolei utrzymuje, że slalom sensownie da się jeździć nawet na tanich Powerslide Hurricane, z tym że trzeba się liczyć z szybkim zużyciem. Skłaniam się więc bardziej ku opinii, że tutaj pierwsze skrzypce grają inne czynniki, niż jakość samego uretanu, w połączeniu z osobistymi preferencjami względem tego, jakie koło jest w odczuciu. Zachęcam do przeczytania tego tekstu, który powstał przy udziale Tomka.

Ostatnia rzecz, która jest równie istotna to nasze ambicje – o czym wspomniałem już na początku tekstu.

I nie mówię tutaj tylko o przypadku, gdy mamy aspiracje stawania na podium w zawodach. Chodzi także o sytuację, gdy po prostu chcemy ciągle się rozwijać i mamy przeświadczenie, że wyższej klasy sprzęt nam w tym pomoże.

Jest takie powiedzenie (ugrzecznijmy) „pełno sprzętu, zero talentu”. Jest ono jednak zasadne tylko w wypadkach, gdy ktoś zachowuje się, jakby był „pro” pomimo że ledwo jeździ, myśląc że da się przejść drogę na skróty i zostać wspaniałym rolkarzem dzięki wydaniu góry pieniędzy na rolki.

Jeżeli chcecie się rozwijać i faktycznie wkładacie pracę w podnoszenie własnych umiejętności, nie widzę żadnego problemu w tym, abyście mieli na nogach rolki za kilka tysięcy złotych już od pierwszego dnia nauki jazdy. Jeżeli Was na to stać, chcecie tego, to czemu nie? Nie mam zamiaru Wam tego odradzać.

Podobnie, nawet jeżeli po prostu lubicie to, jak na drogich kołach się jeździ i możecie sobie pozwolić na to, aby zapłacić ekstra – nie odmawiajcie sobie tego. Pomaga Wam to czerpać z jazdy więcej frajdy? Super. Przecież o to właśnie chodzi.

Ktoś może zapytać jeszcze: ok, relacja między średnią a wysoką półką cenową jest w miarę jasna, ale co z kołami naprawdę tanimi? Powiedzmy sobie szczerze – to nie jest sprzęt stworzony dla osób, które już „wkręciły się” w daną dyscyplinę. Są przeznaczone dla osób początkujących, jeżdżących stosunkowo rzadko, bez wykonywania trików i nastawienia na osiągi, tudzież głównie rekreacyjnie. Dlatego nie rozwodziłem się nad tym tematem w tekście – średnia półka cenowa to bowiem pułap, poniżej którego nie warto schodzić, jeżeli bierzemy się za jazdę na rolkach „na serio”.

Wracamy do punktu wyjścia.

Jaka jest więc prawidłowa odpowiedź na pytanie: „Czy warto kupić drogie kółka do rolek?”

Jedyna możliwa to „zależy”. Pod uwagę musimy brać bowiem zbyt wiele czynników jak sami widzicie. Dwie rzeczy jednak są pewne:

  • kółka z górnej półki nikogo nie powinny zawieść i zapewne każdy je doceni
  • nie każdy rolkarz ich potrzebuje, aby cieszyć się jazdą

Nie ukrywam, że doskonale zdaję sobie sprawę, iż ten tekst mógł Wam zrobić jeszcze większy mętlik w głowie. I to w zasadzie pozytywne zjawisko – nie lubię udzielać prostych odpowiedzi w kwestii złożonych tematów. Mam nadzieję, że ten felieton będzie swego rodzaju „paliwem dla neuronów” i pozwoli Wam dojść do własnych wniosków.

Jeżeli o mnie chodzi to doskonale wiem, że jazdą na drogich kółkach nigdy nie pogardzę. Jednak niekoniecznie czuję potrzebę, aby po nie sięgać. „Średniaki” są dla mnie w porządku.

A jeżeli potrzebujecie się zaopatrzyć w nowy komplet kółek, nieważne czy klasy premium, czy tańszych to doskonale wiecie gdzie je znaleźć.