Wielu rolkarzy, zwłaszcza tych, którzy jeździli w latach 90-tych, na pewno zdaje sobie sprawę, jakim gigantem branży była niegdyś firma Roces. Mało osób pewnie wie natomiast, że firma została założona w 1952 roku – tak, właśnie stuknęło im 70 lat, co było świętowane poprzez premierę rolek z serii 70/30.

Rolki firma tworzy natomiast od 1981 roku, kiedy to z taśmy produkcyjnej zjechały pierwsze modele oparte o skorupę zwaną Pro, jeszcze robione dla (wtedy) amerykańskiej firmy Rollerblade, innego weterana branży.

Skorupa Pro jest o tyle istotna, że towarzyszy nam do dziś. To forma, która najlepiej znana jest z rolek M12 (znanych także jako Majestic 12) i uchodzi za jeden z najlepszych projektów na rynku. Żadna inna skorupa w historii rolek nie została wyprodukowana w liczbie tylu par, co Pro.

Trzeba przyznać, że włoskiej firmie zawdzięczamy w zasadzie tyle, co Rollerblade, pomimo że ta wyraźnie ją obecnie wyprzedza.

Odbiegając od tematu, przewrotnością losu jest, że Rollerblade obecnie także jest włoską firmą. Wszystkie decyzje co do strategii rozwoju marki zapadają w Giavera del Montello, siedzibie kwatery głównej korporacji Tecnica, do której portfolio należy najbardziej rozpoznawalna marka rolek na świecie. Pojadę stereotypem, ale ktoś powinien nakręcić film o dwóch włoskich rodzinach mafijnych, które walczą o wpływy na rynku rolek. Obowiązkowo sceny pościgów na rolkach. Strzelaniny podczas downhill, gdy oponenci wchodzą w ostry zakręt paralle slide? Oglądałbym!

Roces możemy przypisać także stworzenie pierwszych rolek regulowanych dla dzieci, co zrewolucjonizowało ten segment – teraz ciężko sobie wyobrazić modele dla najmłodszych bez tej funkcjonalności. Bez wątpienia świadomość, że dziecko nie wyrośnie z rolek w jeden sezon, przekonała do zakupu niejednego rodzica.

Majestic 12

Największe zasługi firma ma jednak w jeździe agresywnej. Premiera pierwszej wersji M12 w 1996 roku była niemałym wydarzeniem – uwagę rolkarzy przykuła wtedy zwłaszcza wyjątkowo niska, naprawdę solidna szyna, wyposażona w h-block z prawdziwego zdarzenia. Jeżeli spojrzeć dziś na tamtą, pierwszą w historii edycję Roces M12, nie sposób nie dojść do wniosku że to projekt ponadczasowy. Obecnie wydawane modele ciągle prezentują się wyjątkowo dobrze:

Rolki Roces M12

Roces wspierali wtedy także całą rzeszę pro-riderów, którzy ciągle przesuwali granice tego, co ludzie uważali za możliwe do zrobienia na rolkach. Wtedy jeździłeś albo dla Rollerblade, albo dla Roces, albo byłeś jakimś pół-amatorem a nie żadnym pro. Dopiero później marki takie jak K2, Salomon, Razors i USD zaczęły wyrabiać sobie renomę i formować solidne teamy. Rolki Roces to było to.

Firma pozornie zeszła ze sceny aggressive w 2003 roku, kiedy to powstała marka Valo. Od początku jej istnienia w środowisku aggressive panowało przekonanie, że jest to oddzielny byt, dla którego Roces po prostu robi rolki. Jon Julio był niemal czczony jako człowiek, który samodzielnie zbudował potężną markę z najlepszym w historii jazdy agresywnej teamem, od zera. On sam nie kwapił się, aby wyjaśnić dokładnie, czym jest Valo, co niestety odbiło mu się czkawką 15 lat później, ale o tym zaraz.

Jon był zakontraktowany na stanowisku menadżera marki i przez cały czas sprawdzał się w tej roli doskonale. Roces traktowali Valo jako de facto swoją gałąź aggressive, choć cały czas produkowali także podstawowe modele M12 UFS. Nie prowadzili już jednak pro-teamu pod główną marką, co wiele osób, zwłaszcza nie mających pojęcia, jak sprawy stoją z Valo, miało im za złe.

Układ jednak działał – rolki Valo sprzedawały się doskonale, w dodatku nie wprowadzając do projektu zbyt wielu innowacji, co przy konkurencji typu USD, która prowadziła technologiczny wyścig zbrojeń, było nie lada wyczynem. Marka zdecydowanie bardziej stawiała na styl. Popatrzcie tylko na te cuda:

Historia Valo dobiegła końca, gdy Jon zaczął naciskać na większą kontrolę nad marką i bardziej bezpośredni dostęp do zarządzania środkami, które generowała sprzedaż sprzętu wydawanego pod nią. Włosi na to nie przystali, reszta jest historią. Strony się rozstały, Jon założył własną firmę Them Skates, a kolekcja aggressive Roces wróciła pod główny sztandar marki.

Od tamtej pory ruszyli z przytupem, wzięli pod swoje skrzydła wielu utalentowanych rolkarzy, a nawet wznowili produkcję, odpowiednio zmodernizowanych naturalnie, rolek 5th Element. Można powiedzieć, że plan działa i po początkowym zamieszaniu z Joe Atkinsonem (rider który myślał, że dostanie dywidendy z wydania jego pro-modelu z góry i zrobił straszną burzę, gdy dowiedział się jak działa biznes) wszystko już idzie gładko. Pozycja Roces na rynku aggressive jest stabilna i wydaje się z biegiem czasu umacniać.

Aggressive to jednak tylko jedna gałąź działalności Roces.

Zapomniane rolki freeskate

Jako fan jazdy miejskiej interesujący się historią sprzętu do niej, jestem zafascynowany rolkami Roces ASP 100. Model został wydany około 2006 roku (a jego protoplasta z nieco inną szyną, ale tą samą skorupą jeszcze wcześniej), mocno wyprzedzał swoje czasy i był niestety niedoceniony. Posiadał sporo ciekawych charakterystyk, które czyniły go w mojej opinii bardziej interesującą propozycją, niż większość dostępnych wtedy na rynku alternatyw.

Pierwsza rzecz to klamra z pamięcią, element opatentowany przez Roces. Szkoda, że nie widzimy tego obecnie w innych rolkach freeskate, nawet tych produkcji włoskiej marki. Kolejną sprawą było przemyślane rozwiązanie mocowania szyny. Do skorupy były przynitowane z przodu i z tyłu platformy z twardego tworzywa ABS, które wzmacniały połączenie pomiędzy butem a szyną, nadając mu wysoką sztywność. Trzeba pamiętać, że rolki te miały premierę zanim wtopione w skorupę aluminiowe bloki stały się standardem – najlepiej wtedy sprzedające się rolki freeskate (i de facto uznawane za najlepszy na rynku model) czyli Twister, miały szynę montowaną bezpośrednio na plastik. Seba FR1 posiadały bloki aluminiowe, ale marka wtedy raczkowała i były problemy z dostępnością jej sprzętu.

Zdjęcie rolek Roces ASP

Pamiętam, że były osoby krytykujące ASP 100 za to, że cuff jest nieruchomy. To jednak nie było prawdą – rolki miały cholewkę dokręconą z tyłu śrubą, to fakt, ale producent dawał wolną rękę aby się tego usztywnienia pozbyć. Możliwość jazdy z zablokowaną cholewką była natomiast ukłonem w stronę entuzjastów jazdy downhill którzy, jak się dowiedziałem po latach, cenili sobie ten but do składania swoich zestawów zjazdowych.

Liner był wykonany z relatywnie sztywnej pianki „slow memory foam”, która dopasowywała się do anatomii pod wpływem ciepła. Roces wykorzystali tutaj swoje długoletnie doświadczenie w produkcji łyżew. Wysoka sztywność linera była stałym punktem krytyki, a mało kto zawracał sobie w ogóle głowę „pieczeniem” go. Niemal 15 lat później, sztywne linery wykonane z pianek z pamięcią (np. Intuition) są powszechnie uznawane za najlepsze na rynku.

ASP 100, oprócz shock absorbera zintegrowanego z wkładką, miały także cienką podkładkę wykonaną z przyczepnej gumy, umieszczoną pod linerem. Pomagała dodatkowo w tłumieniu drgań i zapobiegała przesuwaniu się buta wewnętrznego w środku skorupy.

Kolejną rzeczą, której nie oferowała wtedy żadna inna rolka freeskate ze skorupą, była różna długość szyny w zależności od rozmiaru buta – 239 mm lub 249 mm. Nawet teraz takie rozwiązanie nie jest jeszcze normą w branży. Fabrycznie montowano wtedy też koła Hyper Concrete. Dziś firma Hyper to już cień swojej dawnej świetności, ale wtedy to była najwyższa półka. Concrete +G biły na głowę koła, które dostawaliśmy fabrycznie w innych rolkach.

Patrząc na to, jak przemyślanymi od A do Z rolkami były ASP 100, aż szokującym jest to, że nie odniosły sukcesu. Gdybym miał ocalić przed odejściem w niebyt jeden model rolek freeskate z lat 2000-2010, byłyby to właśnie one – sorry fani Salomon FSK, nigdy za nimi specjalnie nie przepadałem!

Rolki Roces miały swoją kontynuację w postaci Roces Metropolis (zmieniono szynę na 243 mm, koła na tańsze i dodano slider), która jednak nie zagrzała na długo miejsca na rynku.

Nie stała się hitem sprzedażowym pomimo naprawdę korzystnej jak na tamte czasy ceny, będącej o około 20% niższą, niż to, ile trzeba było wydać na odpowiedniki konkurencji. Roces nie podjęli ambitniejszych prób zainteresowania odbiorcy swoim produktem, pomimo że mieli w ręku naprawdę mocne karty – ceny Rollerblade, Powerslide i Seba poszybowały wtedy w górę.

Kolejnym krokiem marki była inwestycja w zupełnie nową skorupę, która została użyta w do dziś produkowanym modelu Roces X35 a także …

…Veni, Vidi, Vici.

Roces od przełomu wieków produkowali rolki typu softboot, które czasami były lepszej, czasami gorszej jakości, jednak nigdy nie były sprzętem złym, choć niejednokrotnie przeciętnym. W 2015 roku ktoś w firmie doszedł do wniosku, że skoro marka była u szczytu popularności w czasach, gdy królowały rolki z twardą skorupą, to może do tego warto wrócić? Wymyślili proste hasło: „Skate Hard” i zabrali się do pracy.

Moim zdaniem, idea była słuszna. Wykonanie – także całkiem w porządku. Roces, oprócz nowych rolek freeskate X35, zaoferowali na bazie tej samej skorupy (z inną cholewką) jeszcze trzy modele fitness, zwane Veni, Vidi, Vici. W praktyce reprezentowały różne segmenty cenowe – Veni był najuboższy, Vici najbardziej bogato wyposażony.

Korzystając z tego, że Roces wypuścili model Veni w niezwykle atrakcyjnej cenie (ja znalazłem za około 350zł na promocji, cena regularna była poniżej 500zł), kupiłem te rolki z czystej ciekawości – w końcu skorupa była identyczna, jak w X35. Byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony tym, jak lekkie były oraz jak dobrze leżały na stopie, dzięki nieco futurystycznemu, asymetrycznemu projektowi skorupy. I to nawet bez klamry 45 stopni, której fabrycznie były pozbawione.

To była moim zdaniem rewelacja – ciężko było znaleźć sensowne rolki z twardym butem w tych widełkach cenowych. But był kompatybilny z montażem 165 mm, więc ożeniłem go z szyną triskate, Powerslide Supercruiser.

Bardzo lubiłem te rolki, ale jeździłem w nich tylko kilka miesięcy, bo niestety wytłaczana szyna zniszczyła skorupę pod piętą. To przez fakt, że nie była idealnie płaska w miejscu styku i po mocnym dokręceniu, plastik się zniekształcił od naprężeń. Początkowo nie sprawiało to problemu, jednak z biegiem czasu połączenie zaczęło się giąć, bo zbyt mocno pracowało na śrubie, zwłaszcza przy tak dużych kołach. Skorupy trafiły do śmieci, niestety. Szkoda mi ich było. Mierzi mnie do dziś, jak bardzo Roces zmarnowali potencjał tego buta.

Zdjęcie rolek Veni, Vidi, Vici

Model Veni był niczym zmodernizowane rolki fitness z połowy lat 90-tych – miał kompozytową, długą szynę 276 mm na koła o maksymalnej średnicy 84 mm, nie posiadał klamry 45 stopni. Ale co najważniejsze: był przystępny cenowo, świetnie leżał na nodze, jakość elementów była naprawdę na dobrym poziomie. Do dziś brakuje moim zdaniem takich tanich, solidnych rolek entry-level z twardym butem. Pozostają nam w zasadzie jedynie zwykłe Zoom, z nitowaną szyną.

Vidi były rolkami fitness ze średniej półki cenowej, jednak oferującymi naprawdę wiele. Przede wszystkim, otrzymały długą na 279 mm, aluminiową szynę na koła 90 mm. I to nie jakąś wytłoczkę, czy odlew, ale solidny model wykonany w technologii ekstruzji i frezowania. Na żywo robiła bardzo dobre wrażenie. Moim zdaniem, bez problemu mogły konkurować z Rollerblade Maxxum opartymi o stary but Twister.

Vici to była już najwyższa półka i swoisty pokaz siły Roces. Rolki były wyposażone w liner z obszyciem z naturalnej skóry, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Nawet w dzisiejszych czasach wydaje się to szaleństwem, ale wiadomo, że we Włoszech lubią skórzane buty.

Wraz z X35, to była naprawdę interesująca linia rolek. Roces przygotowali im super otoczkę marketingową na start, jednak zabrakło długofalowej promocji.

Jeżeli chcecie wiedzieć, jak to należy robić, to popatrzcie na Rollerblade – oni latami pracowali w mediach społecznościowych i poprzez publikowanie filmów na Youtube, aby wypromować Maxxum Edge jako rolki fitness dla najbardziej wymagających rolkarzy. Roces natomiast poddali się po w zasadzie dwóch sezonach w których zainteresowanie ich rolkami było poniżej ich oczekiwań. Sprzedali pozostały na magazynach stock i tak zakończyła się historia Veni, Vidi i Vici.

Roces przybyli, zobaczyli, jednak nie zwyciężyli. Gdyby Gajusz Juliusz Cezar nie był martwy od ponad 2000 lat, byłby zawiedziony.

Słaby punkt.

Trzeba przyznać, że promocja i marketing produktów to pięta achillesowa Roces. Mają to w zasadzie dopięte jedynie w segmencie rolek do jazdy agresywnej. A i tutaj, po likwidacji marki Valo, zaliczyli wyraźny zjazd w dół – mam wrażenie, że raczej działają ciągle bazując na rozpędzie. Z całą pewnością w firmie są ludzie, którzy podłapali pewne triki od Julio, ale brakuje tego samego zaangażowania.

Reszta, nie czarujmy się – leży. Dla przykładu: czy wiedzieliście, że Roces wydali, równolegle z pro-modelem rolek do jazdy agresywnej, rolki freeskate X35 sygnowane imieniem Ilii Savosina? Ja też nie – do chwili, gdy zbierałem materiały do tego tekstu. Tymczasem, premiera rolek miała miejsce rok temu. Ilia nagrał nawet edit je promujący, który możecie zobaczyć poniżej:

Triki są solidne, ale widać tutaj mocno, że budżet nie był wysoki. Statyczna kamera, jakość nie najlepsza. I coś, co brzmi jak rosyjski „mumble rap”. Nie, żebym miał we krwi nienawiść do wszystkiego, co rosyjskie – ale bełkotliwy rap to dla mnie profanacja hip-hopu.

No, ale dobra, do meritum. Co w związku z editem?

Cały problem w tym, że w zasadzie to nic. Pomijając już inne kwestie, Roces najwyraźniej nie rozumieją, co decyduje o sukcesie freeskate’owej pro-rolki. Nie da się po prostu dać rolek na dużych kołach osobie jeżdżącej aggressive i oczekiwać, że będą się sprzedawać. Odbiorcy zainteresowani sprzętem freeskate bowiem najczęściej nie wiedzą, kim jest dany rolkarz, ponieważ zwyczajnie nie śledzą sceny jazdy agresywnej. A gdy mowa o Rosjaninie, który nie jest aż tak głośnym nazwiskiem nawet w tym środowisku, to fakt, że dana rolka jest jego pro-modelem obchodzi ich jak zeszłoroczny śnieg.

Powerslide i Rollerblade przez lata pracują na sukces takich wydań rolek. Pro-modeli freeskate nie dostają ludzie „znikąd” – oni przewijają się w materiałach reklamowych, editach, promo ich produktów przez dłuższy czas. Minęły lata współpracy z Rollerblade, zanim Greg Mirzoyan otrzymał swój pierwszy pro-model rolek freeskate. Był wtedy już rozpoznawalnym w Europie rolkarzem, a firma zaczęła promować jego osobę bardzo mocno poprzez edity, wywiady, sesje foto. Podobnie sprawy się mają z Dannym Aldridge. Nie wyciągnęli go z kapelusza i nie dali od razu pro-modelu RB DA. Tutaj też była wykonana solidna robota na polu budowania wizerunku.

Nick Lomax pojawiał się w editach Powerslide, promując różne rolki freeskate przez kilka lat, zanim wyszły jego Zoom Pro. Mery Munoz też brała udział w licznych projektach promujących tę markę, zanim doczekała się swoich Next 80, przechodząc do historii jako pierwsza kobieta, która otrzymała pro-model rolek do jazdy miejskiej.

To twarze rozpoznawalne dla szerszej publiki. Savosin, nie ujmując mu nic z talentu, taką twarzą absolutnie nie jest. Co więcej, Ilia chyba sam nie rozumie, że rolek freeskate nie ma sensu promować za pomocą nagrań trików wykonywanych na spotach, a tym bardziej klipów grindów. Ludzie uprawiający jazdę miejską jarają się dynamicznym pruciem po ulicach, nie robieniem grindów, których nazw nawet nie znają.

Kończąc temat – trzymam kciuki, żeby Ilia uniknął wzięcia w kamasze i wysyłki na bezsensowną wojnę, bo to podobno równy gość. Jeżeli chcecie go wesprzeć, to w Bladeville jest jeszcze dostępnych trochę rozmiarów jego pro-modelu 5th Element.

Jeżeli przy okazji chcielibyście wspomóc sprawę ukraińską, to możecie kupić Next 110 No War.

I pamiętajcie:

RUN
DMC

oraz:

FCK
PTN

Roces, błagam, inwestujcie w kadry.

Roces chyba po prostu nie mają ludzi, którzy znaliby się na profesjonalnym prowadzeniu marketingu w czasach mediów społecznościowych. Dla przykładu, ich oficjalny kanał na Youtube ma niecałe 10 tysięcy obserwujących. W celach porównawczych: u Powerslide jest to około 160 tysięcy a u Rollerblade 180 tysięcy. Kiedy marka produkująca rolki od około 40 lat, o historycznym znaczeniu, ma 9 razy mniej subskrybentów, niż Bill Stoppard, który jest postacią dość mocno kontrowersyjną w środowisku rolkarzy, to jest naprawdę źle.

Rolki takie jak M12, 5th Element – to się sprzedaje w zasadzie samo, bo bańka rolkarzy aggressive jest relatywnie mała, jeżeli porównamy ją do ogółu ludzi jeżdżących na rolkach. W dodatku jest doskonale skomunikowana wewnętrznie. Poczta pantoflowa robi swoje, a w dodatku większość z tych ludzi kiedyś w tych rolkach jeździła, więc sięga po nie ponownie. Choćby z nostalgii lub zwykłej ciekawości, jak w przypadku odświeżonych 5th Element. Hitem okazały się także nowe rolki Dogma Spassov Domestik Punk 2.0, będące w zasadzie reinkarnacją Valo:

Rolki Dogma Spassov Domestic Punk

W przypadku każdego innego produktu Roces muszą jednak wyjść do klienta i przekonać go do zakupu.

Nie robią tego. Co więcej, nie robią tego też ich lokalni dystrybutorzy. Tutaj Włosi też się nie popisują, bo powierzają zadanie dystrybucji rolek najczęściej firmom, które zajmują się sprzedażą zabawek, a nie sprzętu sportowego. Naprawdę, potencjał rozwoju tej marki jest ogromny, ale oni usiłują sprzedawać rolki jak kartofle – wychodząc z założenia, że co wrzucą na rynek, to zejdzie. Ręce opadają, bo z takim brandem i zapleczem technologicznym można by w kilka lat zbudować naprawdę mocną pozycję.

Jakieś ciekawsze ruchy trafiają się od wielkiego dzwonu i wygląda to tak, jak gdyby Roces wynajmowali do zrobienia kampanii oraz materiałów promocyjnych dla danych produktów firmy zewnętrzne, które po oddaniu projektu się ulatniają, a Włosi mają sami pchać ten wózek trzymając się wytycznych, co im nie za bardzo wychodzi. Tak jak w przypadku wspomnianych rolek Veni, Vidi oraz Vici, te przedsięwzięcia są zamknięte klamrą, izolowane i nie wpisują się w jakąś szerszą, długofalową strategię marketingową firmy – takiej, jak się zdaje, zwyczajnie nie ma.

Gdy pisałem artykuł o rolkach Roces 1992 na blog Bladeville, to zajarałem się, jak fajnym pomysłem było ich wydanie, pomimo iż wiedziałem, że to reakcja na wejście na rynek marki Impala. Wydawało mi się, że Włosi będą je mocno reklamować – i tak, tylko mi się wydawało, bo wygląda na to, że poświęcili na marketing tych rolek mniej czasu, niż mi zajęło napisanie wspomnianego wpisu oraz opisów rolek 1992 na sklep.

Więcej zaniedbanych dzieci Roces.

Podam Wam przykład kolejny przykład niekompetencji działu marketingu. Rolki Powerslide Stargaze są jednym z best-sellerów w kategorii modeli dla dzieci. Są relatywnie tanie, proste w konstrukcji i niezawodne. Roces od lat mają w ofercie model Orlando III, który wyszedł na długo, zanim Powerslide wydali Stargaze, a jest bardzo podobny w założeniach i konstrukcji. I co? Znowu, nic. Praktycznie nie uświadczymy ich w sklepach specjalistycznych, a w szkółkach dzieciaki w tym nie jeżdżą.

Frustrująca jest także sytuacja z rolkami fitness od Roces. Produkują naprawdę ciekawe modele, które na papierze w niczym nie ustępują alternatywom od Powerslide czy Rollerblade. Ba, używają nawet plastiku wzmocnionego domieszką włókien szklanych, jak rolki od tej pierwszej firmy. Co ciekawe, wszystkie obecnie produkowane rolki fitness od Roces posiadają szyny, które można odkręcić i zastąpić innym podwoziem. Taki zabieg nie zawsze ma sens, to fakt, ale opcja jest – a takie rozwiązanie oferują jeszcze tylko Powerslide. Rollerblade i K2 poszli całkowicie w szyny nitowane bocznie do buta.

No i ponownie – PS i RB stają na głowie, aby zainteresować publikę swoimi rolkami z tego segmentu a Roces …nie robią nic. Ktoś może tutaj zaraz wytknąć: „ej, ale skoro rolki fitness od Roces są ok, to dlaczego nie macie ich dostępnych w Bladeville?”. To bardzo proste: bo nie ma na nie popytu, a ciężko oczekiwać od sklepu, żeby sam starał się promować towar, którego reklamę olewa producent. Wszyscy mamy po prostu lepsze rzeczy do roboty, niż w czynie społecznym budować firmie Roces wizerunek. Business is business.

Sięgając jeszcze do czasów odległych – w okolicach lat 2008-2011 Roces produkowali wysokiej klasy rolki do jazdy szybkiej. Model nazywał się Vanquish i posiadał naprawdę ciekawe rozwiązania, jak na przykład unikalny system szybkiego wiązania oraz aluminiowe bloki wyposażone w łącznie 9 otworów do montażu szyny. But był wykonany z carbonu i to w pełni – nie żadne tam zabawy z włóknem szklanym i jedynie strefami z carbonu, tak jak w np. Rollerblade Racemachine dostępnych w tym samym przedziale czasowym. To były naprawdę świetne rolki, które mogły stawać w szranki z dowolnym, masowo produkowanym modelem konkurencji.

Co więcej, wyglądały doskonale. Idę o zakład, że osoba projektująca ich szatę graficzną była fanem serii futurystycznych gier wyścigowych Wipeout. Zobaczcie sami:

Tylko dlaczego wybór padł na kolory Auricom z USA, a nie europejski Feisar?

Tak się składa, że tamte lata to były początki mojej przygody z rolkami. Byłem wtedy studentem, nie miałem dzieci, a za to miałem dużo więcej wolnego czasu, w sezonie jeździłem prawie codziennie, niekiedy na rolki wychodziłem wieczorem i wracałem nad ranem. Trzymałem się także luźno ze środowiskiem speedowców (tzn. entuzjastów jazdy szybkiej, nie brania amfy) i i bywałem na maratonach. Dużo czasu spędzałem na krakowskich Błoniach, gdzie trenowali i które były wtedy centralnym punktem spotkań rolkowych.

Vanquish to były białe kruki, nikt w tym niemal w Polsce nie jeździł. Na maratonach widziałem je może dwa razy? Już nawet Bont były popularniejsze, choć ich zakup był wtedy dużo trudniejszą sprawą. Większość rolkarzy, którzy sięgali po te bardziej mainstreamowe marki rolek do jazdy szybkiej, miało na nogach modele od Powerslide lub Rollerblade.

Green is better.

Ostatnia kwestia – obecnie nie ma drugiej firmy na rynku rolek, która by kładła nacisk na rozwiązania ekologiczne tak mocno, jak Roces. Stawiają na plastiki z recyclingu, polimery z domieszką skrobi kukurydzianej, ograniczają zużycie kleju, energii elektrycznej podczas produkcji oraz ustawiają procesy technologiczne tak, żeby ograniczać ilość odpadów. Wspominają o tym przy omawianiu produktów i w materiałach, które idą do sklepów, to fakt. Jednak nic ponadto. Nie ma żadnej, szeroko zakrojonej kampanii informacyjnej, mówiącej o tym że Roces to „green choice”.

To, co powinni robić, to (metaforycznie) stanąć na szczycie góry i przez megafon krzyczeć, że są najbardziej eco-friendly firmą produkującą rolki.

Inni mają sztaby marketingowców, fotografów, filmowców, współpracują z agencjami modellingu, sponsorują rolkarzy na szczeblu lokalnym, aby robić wokół marki szum. Roces – nie. Nie wiem, czy to pycha, niekompetencja, czy dinozaury na szczeblu struktury zarządzania, faktem jest, że wychodzi kiepsko.

Przyszłość?

W tym roku media obiegła informacja, że firma Roces szuka nabywcy. Niektórzy zaczęli panikować, że zwiastuje to koniec marki. Taka sytuacja nie jest jednak niczym niezwykłym, firmy regularnie przechodzą z rąk do rąk, jedne kupują pakiety udziałów w drugich – ot, business as usual. Ale sporo mówi o tym, jak firma podeszła do sprawy to, że Nils Jansons (pro-rider aggressive dla Roces) uspokajał nastroje w środowisku zakulisowo. Słowem – zero komunikacji firmy ze swoimi fanami.

W przypadku Roces chęć do bycia wykupionymi najpewniej jest spowodowana przez jeden z dwóch czynników, a być może oba naraz. Pierwszym jest dążenie ku ekspansji, która nie jest zapewne możliwa przy obecnym budżecie – tutaj zastrzyk zewnętrznej gotówki, od dużego inwestora, jest kluczowy i wyszedłby na dobre.

Drugim – chęć udziałowców posiadających pakiet większościowy do sprzedaży akcji, czyli wyciągnięcia pieniędzy z inwestycji. Niekiedy w takich wypadkach te akcje są wykupione przez innych udziałowców, czyli de facto firma zostaje w tych samych rękach, tyle że niektórzy z grupy trzymającej władzę zwyczajnie odchodzą. Tak stało się w wypadku Powerslide: niedawno odszedł z niej jeden z właścicieli, który stwierdził że czas na emeryturę i wygodne życie z dywidend, a Matthias Knoll, drugi z nich, wykupił jego pakiet. Jeżeli nie ma jednak takiej woli, tudzież możliwości po stronie reszty udziałowców, to trzeba pakiet kontrolny sprzedać na zewnątrz. To oznacza potencjalnie przejście pod skrzydła innej firmy, jakiejś grupy holdingowej.

Ja mocno trzymam kciuki, żeby Roces wykupił koncern, który umożliwi jej nie tylko dalszy rozwój, ale i zrobi w niej rewolucję, jeżeli chodzi o wizerunek i marketing. Wolę liczyć na ten scenariusz, niż np. na wykupienie przez megakorpo Decathlon, które kosi konkurencję dumpingiem cenowym.

Marka Roces zasługuje na coś lepszego i powiem więcej – wszyscy, jako konsumenci, zyskalibyśmy, gdyby firmę poprowadzili ludzie kompetentni i uczynili ją silnym graczem, konkurującym z gigantami branży na równych zasadach.